Mam głębokie przekonanie, że każdy człowiek żyje po to, żeby czynić dobro, podziwiać piękno i dążyć do prawdy. Pragnienie, by móc żyć właśnie w taki sposób, jest wpisane w serce każdego z nas. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Po przeczytaniu takich słów zaraz jednak nasuwają się pytania: „Czy rzeczywiście? Czy to realne? Dlaczego więc świat wygląda tak, jakby było zupełnie inaczej?”. No właśnie.
Wielu znacznie mądrzejszych ode mnie próbowało już odpowiadać na powyższe pytania. Temat sprowadza się właściwie do treści najgłębiej filozoficznych. A ile światopoglądów, tyle pewnie różnych prób odpowiedzi. Nie zamierzam tutaj przedstawiać swojego punktu widzenia, nie mam ambicji odpowiedzieć na pytania typu: „Skąd na świecie zło?”. Chciałabym tylko zatrzymać się nad tym rozdźwiękiem między naszym wewnętrznym pragnieniem dobra, piękna i prawdy a skłonnością do tego, co jednak z powyższymi wartościami nie ma za wiele wspólnego. Chciałabym przyjrzeć się temu fenomenowi. Chciałabym wyśpiewać pochwałę dla dobra, piękna i prawdy, bo dzisiejszy świat tego nie robi.
Bezpośrednią przyczyną powstania niniejszego tekstu jest lektura, którą w ostatnim czasie miałam przyjemność przeczytać. Chodzi o powieść Borysa Pasternaka pt. „Doktor Żywago”. Wielu ta historia jest pewnie znana z ekranu. Zdaje się, że film pod tym samym tytułem można było już nieraz zobaczyć w telewizji. Ja, na fali zachwytu przygodami rosyjskiego lekarza i poety, obejrzałam zarówno oscarowy film z 1965 roku, jak i ten współcześniejszy z 2002 roku – z Keirą Knightley w roli głównej (ale nie tytułowej, rzecz jasna). Przede mną jeszcze miniserial produkcji rosyjskiej. Mam nadzieję, że tym razem bohaterowie, którzy są przecież Rosjanami, będą mówić po rosyjsku… Nie w tym jednak rzecz. To, co tak bardzo poruszyło mnie w powieści Pasternaka, to właśnie wyraziste rozdwojenie tkwiące w człowieku: z jednej strony wewnętrzne pragnienie dobra i piękna, z drugiej – pociąg do tego, co mętne, niejasne, złowieszcze, przynoszące cierpienie. Zdaje się, że cała powieść w dużej mierze dotyczy tego zagadnienia. Sam problem rewolucji, jej ideałów, które wcielone w życie przynoszą śmierć i ból, zdecydowanie wpisuje się w poruszany kontekst. To, co w czasie lektury dostarczało mi najwięcej wzruszeń i najbardziej mnie interesowało, to historia związków między ludźmi. Przede wszystkim relacja łącząca tytułowego bohatera z Tonią, jego żoną, oraz Larą, jak nietrudno się domyślić – kochanką. Nie chcę i nie mogę wdawać się tutaj w szczegóły, polecam serdecznie, by zapoznać się z tą niezwykłą powieścią.
Jurij Żywago od początku wzbudzał moją sympatię. To typ wrażliwca, poeta, dobrze wychowany, choć będący sierotą, lekarz, a więc działający na rzecz innych, robiący rzeczy praktyczne. Można by powiedzieć – człowiek szlachetny. Kibicowałam mu bardzo, żeby w tej szlachetności wytrwał. Ożenił się z Tonią, dziewczyną, z którą się wychowywał. Jestem przekonana, że ją kochał. Ona bez wątpienia była mu wierną i kochającą żoną. W trudnych czasach ciągłych przewrotów społecznych i politycznych mieli siebie – swoje małżeństwo i rodzinę. I przez to szczęśliwe, choć niełatwe życie, co rusz, jakby przeznaczenie, przebiegał cień Lary. Choć, mam wrażenie, żadne z nich tego nie chciało, życie spotkało ich i połączyło ich drogi na resztę dni. Związek ten doprowadził do wielu cierpień, nie czas, by to wszystko opisywać. Bardzo poruszył mnie fragment listu, który Tonia napisała do Jurija już po tym, gdy dowiedziała się o jego romansie. Tonia wraz z dziećmi i swoim ojcem została zmuszona do opuszczenia kraju. W liście do męża pisała m.in., że nie ma mu niczego za złe, że mu wybacza, że dalej bardzo go kocha. Że Lara to właściwie dobra kobieta, widzi jednak między sobą a nią zasadniczą różnicę:
Ja przyszłam na świat, aby upraszczać życie i szukać słusznej drogi, a ona, aby je utrudniać i sprowadzać na manowce
Taki rozwój wypadków bardzo mnie wzburzył. Czułam się rozczarowana, zasmucona, pojawił się we mnie sprzeciw wobec tego, że kolejny bohater literacki wybrał to, co zagmatwane i w ostateczności przynoszące ból i cierpienie. Żal było mi Toni, dobrej, kochającej kobiety, która została porzucona. Żal całego tego trójkąta miłosnego (a właściwie to czworokąta – był jeszcze Antipow, mąż Lary), który mógł przecież w ogóle nie zaistnieć i nie spowodować tylu nieszczęść. Zbuntowałam się, bo po raz kolejny dobro zostało przesłonięte przez zło. Zaczęłam przypominać sobie inne lektury, wielkie dzieła literatury klasycznej, w których zło krzyczało, a dobro, nawet jeśli było reprezentowane przez ważnych bohaterów, dalekie było od triumfu. Zaczęłam się zastanawiać: ilu znam bohaterów najwyższej klasy powieści, o których można by powiedzieć: „szlachetni”, „niezłomni”, „wierni swoim ideałom”? Poszukiwałam takich fikcyjnych postaci, które mogłyby służyć za wzór męża, żony, matki, ojca, przyjaciela… Odświeżałam w głowie zakończenia książek, zastanawiałam się, jak kończyli bohaterowie bezsprzecznie pozytywni. Do jakich wniosków doszłam?
Do takich, do których może dojść każdy, kto przegląda Internet albo słucha programów informacyjnych. To, co jest przeciwne dobru, prawdzie i pięknu, jest doświadczeniem każdego człowieka. Z jakichś przyczyn dla ludzkiej natury, o której uważam, że jest dobra, ta mętna rzeczywistość jest czasem pociągająca. Zło jest głośniejsze i wyrazistsze od dobra. Zło się sprzedaje, a dobro niekoniecznie. Brzydota, zarówno ta materialna, jak i duchowa, jest tak powszechna, że trudno jej nie zauważyć. Zamiast prawdy, świat oferuje nam często setki kłamstw.
Nie zatrzymałam się jednak na tych przygnębiających refleksjach. Po raz kolejny obudziło się we mnie przekorne pragnienie chwalenia i podkreślania tego, co w życiu dobre, piękne i prawdziwe. Im więcej brudu napływa z zewnątrz, tym więcej radości odnajduje moje serce w tak wielu przejawach dobra. Wystarczy się na to otworzyć, czasem trzeba tylko na chwilę się zatrzymać, popatrzeć z nieco innej perspektywy. I zaskoczy nas, że ludzie są utalentowani i robią tak wiele świetnych rzeczy. Zadziwimy się, ilu z nas poświęca się służbie drugiemu człowiekowi. Zachwyci nas czyjaś wrażliwość. Poruszy nas muzyka, którą ktoś przecież skomponował. Zwróci naszą uwagę czyjaś uroda, o uśmiechu jakiegoś dziecka pomyślimy: „Ale piękny!”. Przypomnimy sobie o tych wszystkich niezwykłych chwilach naszego życia, które się wydarzyły. Odnotujemy niesamowite momenty, w których jakaś prawda tak mocno do nas przemówiła, poruszyła nas. Słowem: pochwalimy dobro, piękno i prawdę – te wartości, które są w nas głęboko wpisane i które stanowią sedno naszego życia.
Konwalia
Jestem Konwalia i tak jak Edyta Geppert śpiewam życie: tak, jak czuję – najserdeczniej. Chciałabym, żeby każdy mój tekst na tym blogu sprowadzał się właśnie do tego, co zawarłam w tytule. Nic więcej. |
0 komentarzy